Artykuły, porady, opinie

Czytaj

Organizacja własnych wypraw wędkarskich do Norwegii

Czytaj

Nasze wyprawy wędkarskie

Czytaj

Engeløya - 2012r.


Czas:              12 – 24 kwiecień 2012 r.
Miejsce:          Wyspa  Engeløya,
Gmina:             Steigen,
Region:           Nordland,
Kraj:               Norwegia,

Celem naszej tegorocznej wyprawy wędkarskiej był rejon Steigen, wyspa Engeløya. To już nasza druga wyprawa w ten rejon Norwegii. Spośród kilku wytypowanych wcześniej miejsc i zebranych ofert, właśnie to miejsce wydało nam się najbardziej atrakcyjne pod względem urozmaiconego ukształtowania dna morskiego, a także samego położenia wyspy i miejsc w których można by wędkować przy niesprzyjających warunkach pogodowych. Wyspa Engeløya położona jest naprzeciwko Lofotów.

Poniżej obszerna relacja z naszej wyprawy wędkarskiej do Norwegii.


Podróż.

Jak przed każdą z naszych wypraw jesteśmy już po „odprawie”, zadania rozdzielone,  wszystko ustalone. Zbliża się termin wyjazdu, emocje rosną, a wraz z nimi nasze nadzieje i oczekiwania.

 

PromJest 10 kwietnia 2012 r., nadchodzi „godzina W”, zbiórka tradycyjnie na placu przed mieszkaniem Pawła, tu mamy wystarczająco dużo miejsca do przepakowania się do naszych dwóch sprawdzonych samochodów należących do „Lecha” i „”Karpika”. Do tej pory nas nie zawiodły, praktyczne, wygodne i ekonomiczne, co jest ważne biorąc pod uwagę koszty ewentualnych napraw w Norwegii. Ruszamy, kierunek stacja benzynowa, tankujemy pod korek i około godz. 16:00 znajdujemy się na parkingu przed promem. Wjazd na prom odbył się szybko i sprawnie.

 

JarekMiejsce postoju naszych samochodów na promie, jak się później okazało nie było zbyt szczęśliwe. Auta stały chyba blisko wydechu silnika promu, bo temperatura w tym miejscu dochodziła do 50⁰C.. Najprawdopodobniej przez to część naszych zapasów żywnościowych się zepsuła. Gdyby nie umiejętności kulinarne oraz pomysłowość szefa kuchni Jarka, który w kuchni z ryb wyprawiał cuda, wyprawa mogłaby się okazać znacznie droższa niż to pierwotnie zakładaliśmy. Ceny w norweskich sklepach nie należą przecież do najniższych. Jarek, podziękowania od całej ekipy !.

 

Wstajemy na śniadanie, ze zrozumiałych powodów na najbardziej wypoczętych wyglądają kierowcy. Kilka godzin i dobijemy do portu w Nynashamn, nareszcie.
Ruszamy z promu, tradycyjnie kontrola szwedzkiej policji, w pierwszym samochodzie jesteśmy we dwójkę, Ja i Leszek. Kilka standardowych pytań ładnej Pani policjantki o cel podróży, odpowiadam że na wakacje, do Norwegii, i tu chyba popełniłem błąd – i ten niezrozumiały wyraz twarzy pięknej Szwedki, patrzy raz na mnie, raz na Leszka i znowu na mnie, jak by …, dalej zaczynam tłumaczyć że na ryby, ok jechać. Chłopakom w drugim samochodzie poszło znacznie łatwiej, w końcu było ich czterech i nie jechali na wakacje tylko na ryby.

 

Pablos śpiNawigacja wskazuje 1550 km, odwracam wzrok, podświadomie chyba nie chcę na to patrzeć, chociaż to przecież nie pierwsza taka podróż. Mijają kolejne godziny, zbliżamy się w końcu do granicy norweskiej, jest godzina trzecia nad ranem i niespodzianka. Omamy czy co - czerwona pałeczka lata nam przed samochodem. Zatrzymują nas tym razem norwescy celnicy. Pierwsze wyjaśnienia i odpowiedzi Tomka prowadzą nas w konsekwencji do garażu na szczegółową kontrolę.  Zajmuje to ok. półtorej godziny, z tym jednak trzeba się niestety liczyć.

 

PogodaJedziemy dalej, mijamy Mo i Ranę, wjeżdżamy ponownie w góry, następuje nagłe załamanie pogody, śnieg i ślizgawica, jedziemy z zawrotną prędkością 30-40 na godzinę.

 

Norwegowie jeżdżą w tym okresie jeszcze na okolcowanych oponach, zatem jak się nietrudno domyślić na drodze byliśmy zawalidrogami, dramat. 
DomekAle jesteśmy na miejscu, przynajmniej tak melduje nawigacja pierwszego samochodu, to jednak nie koniec nerwówki, źle ustawiona nawigacja przez kierowcę pierwszego auta, że z imienia nie wymienię i podobno śpiący pilot, tu akurat pozwolę sobie stanowczo zaprotestować, nikt nie spał, to są pomówienia, doprowadziła do tego że w konsekwencji nadrobiliśmy ok. 80 km. Trudno, ale cóż to jest przy takiej liczbie kilometrów. W końcu docieramy na miejsce około godziny 12:00.  


Na miejscu.

Miłe powitanie z gospodarzami, wymiana kilku zdań, szybka decyzja odnośnie zamiany zaproponowanego nam przez nich większego i bardziej  komfortowego domku, który niespodziewanie się zwolnił i się wypakowujemy. Do naszej dyspozycji pozostają trzy dwuosobowe sypialnie, salon z w pełni wyposażoną kuchnią, łazienką, tv, internetem, oraz zamrażarką i pomieszczeniem przeznaczonym do filetowania które są oddalone od domku o niespełna 5 m. Nic więcej nam do szczęścia nie trzeba.

 

GPSDo naszej dyspozycji w ośrodku pozostaje także Tomy, wyznaczony dla nas opiekun, który niespodziewanie jeszcze tego samego dnia prosi szyprów  na pierwszy testowy rejs podczas którego chce nam pokazać bezpieczne wyjścia z przystani (podobno nie jeden już tutaj zostawił na skałach śrubę, o czym później), dobre łowiska, no i pewnie sprawdzić czy aby na pewno radzimy sobie z łodziami. Muszę przyznać że rzeczywiście, ostrzeżenia naszego przewodnika znajdują pokrycie w tym co widzieliśmy na  echosondzie, miejscami głębokość wynosiła niecałe 2 metry, wyjście jest trudne i każde zboczenie z obranej ścieżki może zakończyć się zniszczeniem łodzi na skałach. Bardzo pomocne okazały się nasze ręczne GPS-y wyposażone w dokładne mapy dna wraz z zaznaczonymi torami wodnymi. Po wysłuchaniu porad, uwag i propozycji naszego opiekuna przyszła pora na kilka drinków na noc i do łóżek.

 

ŁodzieNa naszej norweskiej wyprawie będziemy pływali dwoma 19 stopowymi łodziami Kvaernø wyposażonymi w 50 konne silniki Suzuki i plotery. To właściwie teraz standard w Norwegii, łodzie są bezpieczne i stosunkowo ekonomiczne. Jak się później okaże średnie spalanie przy całodziennym pływaniu wyniosło 16 l na łódź. Jednak wyniki te można by znacznie obniżyć – myślę że nawet do 10 - 11 l na dzień, pod warunkiem zmiany stylu pływania, szczególnie przez załogę łodzi nr 2 !. Nasz opiekun Tony, obserwując szybko znikające zapasy paliwa przeznaczone dla tej łodzi, chyba zaczął się już zastanawiać czy Tomuś z załogą przypadkiem nie szukają ryb po drugiej stronie wyspy, na Lofotach. Już po dwóch dniach tych wyczynów pytał mnie czy ma pilnie uzupełnić zapasy.


Wędkowanie

PloterPoranek pierwszego dnia, śniadanie, wskakujemy w kombinezony, zabieramy sprzęt i ruszamy na łowy. Obok nas w morze wypływa jeszcze dwóch Norwegów, oraz dwie łodzie ekipy z Niemiec. Jesteśmy przygotowani na piątkę, bandery w górę i obieramy azymut na wyznaczone w naszych GPS-ach waypointy, uwzględniając oczywiście porady naszego opiekuna. Stajemy na pierwszych spadach z 40 na 60 metrów, pierwsze uderzenia w pilkery,  na zmianę dorsze i plamiaki lądują na pokładzie, największe dorsze liczą sobie po 8 kilogramów, mamy pełne kasty ryb. W drugim dniu pobytu sytuacja się powtarza, pływamy po tym samym akwenie, echosondy wariują od zapisów ryb, padają podobne wyniki. Fajnie, rozkręcamy się, na pokładzie lądują coraz większe ryby, szczególnie jeśli chodzi o plamiaki, zdarzają się sztuki po 4 kg., a mięśnie zaczynają powoli odmawiać posłuszeństwa.

 

No i mamy pierwsze niespodzianki, w pierwszej kolejności rozsypuje się nowy multiplikator Tomka, niestety cały wieczór poświęcony przez niego na reanimację markowego sprzętu nie przynosi rezultatów, tradycyjnie po naprawie w kuchni na stole zostało kilka części. Następnego dnia dochodzi do nas cichy lament kolegi Tomasza, słuszna przed wyjazdem  koncepcja Mikado legła w gruzach. Czas na nową, tylko multiplikator elektryczny !.

 

Kolejny dzień przynosi jednak także straty, nowa wędka Cormorana nabyta przez Malutkiego drogą kupna jak ma w zwyczaju mawiać, nie wytrzymuje przeciążeń poddając się z hukiem pod rybą. Kolejne 2 dni mijają szybko, pogoda dopisuje, łowimy cały czas, awarie sprzętu już nas przecież nie dotyczą,  co miało się zepsuć już się zepsuło. Limit ryb, który możemy zabrać do domu został już dawno osiągnięty. 

 

Kolejny dzień to już połowy selektywne, tj. nasze kombinacje alpejskie. Jedni próbują łowić na trupka duże ryby, inni szukają catfish-y, tym razem porażka, u jednych zabrakło zębaczy, u drugich zabrakło cierpliwości. Zmiana planów, łowimy ryby na kolację, pilkery w ciecz, nie pójdziemy przecież do łóżek głodni.

 

ŚrubaW międzyczasie witamy kolejną ekipę z Czech, a konkretnie z Pragi. Ich wymęczone twarze wskazują na to jakby przejechali ze 3000 km bez przerwy.  Nie pomyliliśmy się zbyt bardzo, przejechali 2600 km !. Mało tego, jeszcze tego samego dnia trzech z nich postanowiło wbrew zaleceniom Tony-ego wypłynąć swoją łodzią na ryby, lekceważąc najwyraźniej dosyć trudne wyjście na łowiska, szaleńcy ?. Jak się później okazało chyba tak, chłopaki się nie nałowili, bo szybko zdemolowana przez nich na skałach śruba staje się ozdobą naszego ośrodka. Bład ten  jak się później okazało będzie dla nich bardzo kosztowny, wymiana śruby to koszt 2600 NOK. 
 
KarpikKolejne dni to walka z pogodą,  odkręcony na wschodni wiatr nabiera na sile zmuszając nas do zmiany łowisk, na te osłonięte przed wiatrem. Postanawiamy się rozdzielić, każda z łodzi szuka ryb, ale póki co wyniki nie są zbyt imponujące. Na obydwu łodziach wprawdzie padają ładne molwy 3-4 kg, dorsze 5-6 kg i brzydkie morskie miętusy, tzn. zarobaczone i niesmaczne Brosmy, tu prym wiedzie specjalista od połowów selektywnych, ale i jemu trafiają się ładne dorsze. Ale przecież nie po takie ryby tu przyjechaliśmy. Żadna z powracających ekip Czechów, Norwegów czy Niemców nie ma się czym pochwalić, zresztą tak samo jak i my. Jak się jednak okazuje i tak mamy najlepsze wyniki.

TomuśKolejny dzień łowienia niestety nam wypada ze względu na silny wiatr, 10m/s to jednak zbyt dużo jak dla mnie. Dryf przy takim wietrze to grubo ponad 3 km/h, jak na „autostradzie”, do dna z trudem dochodzą pilkery, nawet te o wadze 500/600 g. Jak się okazało warunki te nie były straszne dla Tomusia i „Karpika”, ci panowie mieli zapał tego dnia, jak się okazało znaleźli sobie jakieś osłonięte, spokojne miejsce i „mordowali” dorszyki. Jednak nie trwało to zbyt długo.

W tym samym czasie, druga załoga łodzi, wraz ze mną, plus jeden dezerter z łodzi Tomusia jedziemy na wycieczkę, zamieniając się w turystów jedziemy zwiedzać baterię dział okrętowych Dietl. Relacja z tego wydarzenia znajduje się na naszej stronie.  Powiem że ta wycieczka pomogła nam się zregenerować po kilku ciężkich dniach wędkarstwa morskiego, które wbrew pozorom nie jest moczeniem kija tylko ciężką harówą. Przy okazji tego dnia robimy jeszcze także rekonesans w pobliskim sklepie, napotykając na piękną rosjankę za ladą, która ze zrozumieniem od razu wskazuje nam półkę z dobrym, sprawdzonym i stosunkowo niedrogim norweskim piwem.   

DorszPo jednodniowych wakacjach jedziemy dalej, ostatnie dni pobytu, ryb szukamy cierpliwie, regularnie sprawdzając nasze wcześniej wyznaczone na mapach ciekawe miejsca, no i w końcu zostajemy nagrodzeni. Nasza góreczka wypiętrzająca się z 70 na 40 m daje wyniki, przystanek w drodze do oceanu po tarle znalazły tam sobie naprawdę ładne dorsze. Na początek Malutki wyjmuje pięknego pelagicznego kilkunasto kilogramowego dorsza,  w następnym dniu dokładam do wyniku „Malutkiego” kolejne kilogramy.Dorsz atlantycki

Piękne, smukłe dorsze.
Kolejnego dnia nasza góreczka staje się przebojem, latamy tam już regularnie we dwie łodzie. Tomuś  tego dnia rwie w tym miejscu rybę życia, nie wiadomo jak i co bo z oddali słyszałem jedynie kilka niezrozumiale brzmiących słów, coś jak k… ja p…, poszedł z pilkerem.

LeszekKolejnego dnia, w tym samym miejscu Leszek łowi ładnego dorsza, chwilę potem z kolei po holu trwającym ok. 5 minut spina się bardzo duża ryba. Hol w tym przypadku to może zbyt dużo powiedziane, był po prostu biernym obserwatorem zdarzenia, informując jednak załogę z pełnym spokojem w połowie „łówcie dalej to trochę potrwa”. I tu muszę przyznać że trochę zgłupiałem, wędka 50 lbs, multiplikator z górnej półki, hamulec mocno dokręcony, plecionka jak sznurek a ryba „wyciąga Lecha z kaloszy”. Nie będę uprawiał fantazji, ale dyszka to na pewno nie była. Muszę przyznać że Leszek tą porażkę przyjął z godnością – mówiąc że ta ryba nie byłą przeznaczona dla niego, że raz jest się na wozie a raz pod wozem, że bywają chwilę lepsze i gorsze…, ale tego dnia pozbierać się już do kupy nie mógł, zaległ na dziobie w objęciach Orfeusza.

Przed nami ostatni dzień, do którego przygotowani jesteśmy na medal, zaplanowana trasa punktów do obłowienia na mapie w GPS, poczynione ustalenia z załogami, no i przekonanie że jedziemy po rekordowe okazy. Na mojej łodzi Malutki i Karpik, jesteśmy umówieni na godzinę 5 rano. Punktualnie wpadam do chłopaków, no nie, tego się nie spodziewałem, halo przecież to ja jestem śpiochem. No ale cóż, kilka mocnych słów pobudza Karpika, gorzej z Malutkim, ten mam wrażenie że ma wszystko w …, a ryby biorą o każdej porze. Nie, nie ze mną te numery Bruner, wstaje, na szczęście szybko dochodzi do siebie. Załoga gotowa, jedziemy.

Na wodzieDruga załoga w składzie Tomuś, Jarek i Leszek wystartowała tego dnia godzinę wcześniej. Nie czekając zbyt długo lecimy na górkę 40 m, kilka napłynięć, nic nie wychodzi, lecimy na nowe miejsca, nie eksplorowanych przez nas do tej pory, dwóch położonych blisko siebie górek wypiętrzających się na głębokość 30 i 40 metrów. Z pierwszej górki na pokładzie ląduje kilka ładnych molw. Dryfujemy dalej, przez kolejną górkę, na ekranie echosondy pojawiają się bardzo ciekawe zapisy, zbite stada ryb i pojedyncze punkty w około. ŁowimyCzuję że coś wisi w powietrzu, coś się wydarzy. Malutki  po chwili holuje dorsza – 8 kg, lądują na pokładzie kolejne dorsze, nieco już mniejsze, ale to nie to. Kilkanaście minut później załoga Tomusia Halibutdołącza do nas,  łowią dorsze, i małe czarniaki aż w końcu Jarek trafia w „sedno tarczy” !, zawada, to nie żyje krzyczy. Po krótkiej chwili zawada ożywa i się zaczyna, początek holu dosyć trudny, ale ryba słabnie z każdą minutą, po 8 – 10 minutach na pokładzie ląduje ładny 22 kilogramowy halibut, brawo.
 
Niestety to jest ostatni dzień naszych połowów, łowimy jeszcze chwilę, ale musimy wracać, rano musimy opuścić ośrodek. A jeśli chcemy przywieźć do domu halibuta to jak najszybciej musimy się nim zająć.

Żegnamy się z Norwegią. Czas wracać do domu. Oczywiście w trakcie podróży, mamy o czym rozmawiać. W trakcie rozmów tradycyjnie już powstaje  wiele teorii związanych z zapisami widocznymi na echosondach, skuteczności poszczególnych przynęt, pracy pilkera itp., itd.. To jednak przyjdzie nam sprawdzić na kolejnej wyprawie wędkarskiej, a to już niedługo, za rok. Pytanie pozostaje tylko jedno – kiedy i gdzie. Na razie wszystko wskazuje na to, że wrócimy w to samo miejsce, ale zobaczymy,  o tym wkrótce na naszej stronie.

Zespół

Norwegia na Ryby


Wywietl wiksz map

data: 2012-04-29

Zdjęcia z wyprawy wędkarskiej