Artykuły, porady, opinie

Czytaj

Organizacja własnych wypraw wędkarskich do Norwegii

Czytaj

Nasze wyprawy wędkarskie

Czytaj

Helnessund - 2010 r.


Czas: 06-04-2010 do 22-04-2010
Miejsce: Helnessund
Gmina: Steigen
Region: Nordland
Kraj: Norwegia


Po raz pierwszy wyruszamy w rejon Steigen, konkretnie do Helnessund nad Vestfjorden, miejscowości położonej naprzeciwko Lofotów. Nasza wyprawa zapowiada się obiecująco, łowiska na których przyjdzie nam łowić są zróżnicowane pod względem wędkarskim, a wyprawa będzie miała charakter międzynarodowy. Wyrusza z nami zaprzyjaźniona ekipa z Białorusi, w składzie Dima, Sasza i Aleksander.

 

Dość poważna stłuczka w Kętrzynie w której uczestniczyli pierwszego dnia jadąc do Gdańska, o mało nie zakończyła ich długiej drogi do Helnessund w Norwegii. Na skutek tego zdarzenia od tej pory przyjdzie im podróżować z na wpół otwartym bagażnikiem samochodu. Na domiar złego tuż przed wjazdem na prom do Nynashamn spotyka ich kolejna niespodzianka, szczegółowa kontrola którą funduje im nasza Straż Graniczna. No ale cóż nikt nie mówił że będzie lekko, a chłopaki jadą w końcu po przygodę. Po tym wszystkim dopiero na promie na ich twarzach zagościł uśmiech, ze słowiańską gościnnością częstują nas coraz to innymi exportowymi białoruskimi piwami, nawet całkiem niezłe, a z pewnością lepsze od norweskich wytworów. Po kliku piwach rozochoceni rozluźniającą się atmosferą próbują zmienić kaliber trunków na cięższy, i częstują nas przeznaczonym już na ich wewnętrzny rynek trunkiem własnej roboty. Do tematu podchodzimy z dużą ostrożnością, nie ma chętnych więc wymownie kierujemy wzrok na naszego specjalistę kipera Karpika. Już po pierwszym głębszym jego twarz dziwnie zmienia kolor, po chwili zdołał z siebie tylko wydusić, … bimber. My pozostajemy przy piwach. Dla niektórych jak się okazuje noc na promie była ciężka, szczególnie dla rzeczonego już kipera, który nieoczekiwanie wieczorem spotyka na promie koleżankę z młodzieńczych lat. Rano przy śniadaniu, trudno mu było zebrać myśli, co trzeba tłumaczyć wysoką falą na morzu podczas rejsu. Ale koniec tych naszych promowych historii.

 

DrogaJest godz. 14:00, zjeżdżamy z promu i przed nami blisko 1500 km. Wyruszamy trzema samochodami, tradycyjnie Tomek nawigator wyznacza trasę i nadaje tempo. Droga przez Szwecję dla mnie mija w takim tempie, że nad ranem na kolejnej stacji benzynowej, chciałem za paliwo płacić szwedzkimi koronami, miła pani z obsługi stacji szybko jednak dała do zrozumienia że jestem w Norwegii. Dalsza droga okazuje się bardzo trudna, zmieniają się warunki na drodze, co zmusza nas to do bardzo ostrożnej i wolnej jazdy.

Właściciel

Ale w końcu dojeżdżamy, jest godz. 13:00, wykonujemy telefon i po chwili zjawia się właściciel posesji, Bjornar. Tradycyjna miła pogawędka, Bjornar opisuje co, gdzie i do czego. Rozpakowujemy się i odbieramy łodzie, w międzyczasie także otrzymujemy informację gdzie aktualnie powinniśmy szukać ryb. Ustalamy jeszcze tylko godzinę porannej zbiórki i w końcu przychodzi czas na odpoczynek.

Nasz transportChłopaki z BiałorsiPierwszy dzień. Potwornie zmęczeni po wczorajszej podróży zaspaliśmy, budzą nas w pełnym rynsztunku, gotowi na przygodę życia, kapitan Dima i jego koledzy z za wschodniej granicy. Zbieramy się szybko, starając się dorównać im kroku. Ruszamy w trzyosobowych zespołach na łodziach Kvaerno i Oien. Niestety o paliwo do nich będziemy musieli zadbać sami, praktycznie każdego dnia przywożąc je w kanistrach z pobliskiej stacji benzynowej na specjalnie do tego celu przygotowanym wózku.


Zgodnie z przyjętą na pierwszy dzień taktyką, wyruszamy w trzech różnych kierunkach.

PolowyZ uwagą przyglądamy się tym co rejestrują echosondy, ale tu niespodzianka, pływając od dłuższego czasu na żadnej z łodzi niczego nie jesteśmy w stanie namierzyć. W końcu z jednej z naszych łodzi nadchodzi meldunek, znaleźli duże stada niewielkich czarniaków, chłopaki starają się je obławiać licząc na żerujące na nich większe drapieżniki, przede wszystkim dorsze i halibuty, niestety nie ma żadnych efektów. Po jakimś czasie łódź kierowana przez Tomka, w zespół z Lechem i Jarkiem trafia na ładne stada dorszy, które stanęły u podnóża 40 metrowej górki, łowią sztuki do 6 kg.. Brania są tak intensywne że w niecałą godzinę mają już pełne kasty. Warunki są idealne, dryf niewielki, więc Lechu porzuca zestaw z pilkerem, zastępując go zestawem z martwą rybką prowadząc ją tuż nad dnem. Nie minęło 15 minut i zdecydowane branie wygina szczytówkę w kierunku lustra wody. Walka trwała kilka minut, ciężki zestaw z multiplikatorem nie daje jednak rybie żadnych szans. Na pokładzie ląduje halibut o wadze 20 kg.

 

Na pozostałych łodziach wyniki są znacznie słabsze. Tego samego dnia jeszcze poznajemy dwóch członków teamu firmy Quantum, niemieckiego producenta sprzętu wędkarskiego, którzy przebywają w naszym ośrodku.

 

PołowySą zawodowymi wędkarzami, których zadaniem jest testowanie sprzętu wędkarskiego firmy Quantum w warunkach bojowych. Rejon w którym przebywamy jest bardzo znanym miejscem połowu halibutów. To właśnie w Helnessund, wędkarzom ze Szwecji udało się złowić rekordowego halibuta, ważącego 210 kg. Głównym zadaniem chłopaków z zespołu Quantum był zrobienie reportażu z tego miejsca, pod kontem wędkarstwa nastawionego przede wszystkim na Halibuty, w tym także na duże dorsze. Po około dziesięciu dniach bardzo intensywnego wędkowania, niestety na koncie mieli zaledwie jednego halibuta ważącego 15 kg. Byli mocno zaskoczeni, kiedy już podczas pierwszego dnia naszego pobytu dostrzegli pozostałości po filetowaniu Lechowego halibuta. Ze względu na reportaż który mieli zrobić mocno ubolewali, że nie mogli zrobić żadnych zdjęć, poprosili nas więc żebyśmy ewentualne kolejne duże ryby pozostawili do ich powrotu, w celu przeprowadzenia sesji zdjęciowej.

 

Kolejny dzień naszych występów to prawdziwe rozczarowanie. Wróciliśmy wszyscy w miejsce, w którym Tomek z ekipą namierzyli stada dorszy, niestety tego dnia nie było tam już po nich śladu. Poszukiwania zaczęły się od początku, wracamy do taktyki z pierwszego dnia, trzy łodzie i trzy różne kierunki. W taki sposób mijają kolejne dni, które niestety mocno nas rozczarowują. Łowimy małe dorsze, plamiaki, molwy, brosmy, rzadko trafiają się czarniaki i karmazyny.

 

Panowie z teamu Quantum, także nie mają powodu do zadowolenia, a na wodzie spędzają średnio ok. 12 godzin dziennie. Cóż, wędkarstwo uczy nas wszystkich pokory. W międzyczasie wieczorami prowadzimy szeroką integrację z kolegami z za wschodniej, jak i z za zachodniej granicy. Podczas jednej z takich wieczornych posiedzeń integracyjnych, kolega Tomek postanowił poruszyć temat polityki naszego wschodniego sąsiada, debata trwała prawie do białego rana, a spożyty w nadmiernej ilości alkohol mocno sponiewierał Tomasza szypra, zgodnie z zasadą piłeś nie jedź, został on następnego dnia zdegradowany do roli zęzowego i pomocnika.

Tego dnia znajdujemy tylko ciekawe miejsca występowania molwy, łapiemy kilka ładnych sztuk ważących do 5 kg.

 

Następny dzień to niestety najsmutniejszy dzień naszej wyprawy, jest 10 kwietnia 2010 r.. Na wodzie jesteśmy już od godziny, tuż przed 9:00 otrzymuję dwa sms-y, czytam na głos informację o wypadku lotniczym prezydenckiego samolotu. Patrzymy na siebie ogłupiali, przez dłuższą chwilę panuje cisza, nikt nic nie mówi. Tego dnia spływamy do domu szybciej. Po powrocie kondolencje składają nam Norwegowie, Niemcy i Białorusini.

Kolejne dni nadal nie przynoszą żadnych większych efektów, Panowie z teamu Quantum po kilku bezowocnych dniach nadal systematycznie obławiają gumami płytkie, piaszczyste blaty w poszukiwaniu halibutów. My szukamy dorszy, trafiamy na znakomite miejsce. Na echosondzie widoczny jest jakby zatopiony kuter, za którym regularnie biorą duże dorsze. Warunki pogodowe tego dnia nie są sprzyjające, silny wiatr zmusza nas do założenia ciężkich pilkerów, ich waga dochodzi do 500 g.. Całe szczęście nie jest zbyt głęboko, nieco powyżej 40 m. Tomek ponawia kolejne napłynięcia, pilkery wpadają dosłownie w punkt, następują jednoczesne brania. Rozpoczyna się hol, w Tomka i moim przypadku nie trwa zbyt długo, na pokładzie lądują dorsze, odpowiednio osiem i siedem kilogramów.

 

PołowyPołowyNieco dłużej morduje się Leszek, który swoi ciężkim zestawem wyciąga dorsza 15 kg.
Kolejne napłynięcia dają nam jeszcze kilka ładnych dorszy. Zostawiamy naszą miejscówkę i udajemy się do domu. Mając na uwadze prośby chłopaków z teamu Quantum, wyeksponowane do sesji zdjęciowej dorsze zostawiamy na pomoście.

 


SesjaOkoło godziny 18:00 wracający z morza koledzy z za zachodniej granicy wykonują kilka zdjęć, zaraz po tym kopiują z naszych GPS-ów ślady dryfów i bez odpoczynku startują na nasze miejsce na wieczorne połowy. Niestety nie udaje im się już tam nic złowić, szkoda.

PołowyW ostatnich dniach naszej wyprawy miejsce to wielokrotnie nagradzało nas ładnymi okazami dorszy, żaden z nich nie ważył jednak więcej niż 15 kg. W ostatnim okresie połowów trafialiśmy jeszcze, głównie za sprawą Małego, na duże stada dorszy, ale nieprzekraczających jednak pięciu kilogramów. Próbowaliśmy także połowów na zestawy z martwą rybką, w różnych miejscach i na rożnych głębokościach. Podczas jednej z takich prób Tomuś postanowił nas nieco oderwać od wędkowania na dobre pół godziny. OrzełZaczął naszymi martwymi czarniaczkami, przeznaczonymi do zestawów na martwą rybkę, karmić krążące nad nami orły.

 

Widok był niesamowity, wysoko wyrzucane prze niego w górę rybki, łapane były przez orły w locie. Kolejną niespodzianką, ale tu w szczególności dla Niemców, był wybuch wulkanu na Islandii. Który skutecznie przedłużył męczarnie chłopaków o dwa kolejne dni połowów, ze względu na odwołane połączenia lotnicze pomiędzy Norwegią a Niemcami.

I tak do końca dobiega nasza kolejna wyprawa do Norwegii. Miejsce jest bardzo ciekawe, na pewno będziemy je brali pod uwagę podczas planowania kolejnej wyprawy. Teraz pozostaje nam się tylko spakować i ruszamy w kierunku promu, do Nynashamn.

W tym miejscu normalnie należałoby zakończyć relację z wyprawy, ale muszę jednak napisać kilka słów na temat warunków na promie w których przyszło nam wracać, za sprawą kolegi Malutkiego, który za bardzo do serca wziął sobie obniżanie kosztów wyprawy, tego nie da się zapomnieć. Tak tylko w kilku słowach o naszych apartamentach, kajuta ośmioosobowa, położona poniżej linii wodnej, wyposażona w przedmioty które przypominały łóżka i były od siebie oddalone o ok. 30 cm, bez poduszek, bez prześcieradeł, bez kołdry. Nie wierze, krzyczę Mały !, ale gdzie tam, jak tylko zobaczył co zarezerwował, dla odroczenia egzekucji czmychnął na górny pokład wypalić chyba ostatniego papierosa.

Dobra, mówię sobie grunt to spokój, trzeba w czasie rozplanować jak najkrótszy pobyt w naszym apartamencie. Punkt pierwszy, gorąca kąpiel w łazience, na zewnątrz oczywiście, później kolacja, trochę się pokręcę po promie, ze dwa drinki i dopiero wtedy powrót na „wygodne” łóżka . Dobra, jestem trochę spokojniejszy, więc do dzieła, przygotowany wychodzę z ręcznikiem pod pachą, nagle rozlega się dzwonek, zapalają się jakieś lampki ostrzegawcze i zamykają się grodzie przeciwpowodziowe odcinając mnie od kajuty i łazienki ?#†Ⱶ!!!. Trafiam w końcu jakimś cudem do recepcji, jak debil w krótkich spodenkach i z ręcznikiem pod pachą, pytam jak mam się dostać do swojej kabiny i czy dostanę jakąś kołdrę. Pan grzecznie informuje że owszem i wręcza mi prześcieradło o rozmiarach 80 X 120 cm, wskazując jednocześnie z uśmiechem drogę do mojego apartamentu. Trudno debil w krótkich spodenkach z ręcznikiem pod pachą czy nie, plan może być tylko jeden, znaleźć Małego i ...

jak widać na naszej stronie Mały jest cały i zdrowy, ale co się nasłuchał to jego.

Jak się okazuje wszystkie oferty trzeba sprawdzać bardzo dokładnie. 


Zespół

Norwegia na Ryby


Wywietl wiksz map

data: 2010-05-29

Zdjęcia z wyprawy wędkarskiej